sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 5


Niebo było bezchmurne, dzięki czemu słońce świeciło niemiłosiernie. Znajdowałem się w jakiejś dzielnicy, w której centrum znajdował się spalony budynek. Przypuszczam, że w przeszłości była to jakaś fabryka. Wziąłem głęboki oddech. Gdybym powiedział, że się nie denerwuje - skłamałbym. Nie jeździłem na motorze od bardzo dawna, ale jak wiadomo - tego się nie zapomina. Rozmyślałem nad propozycją. W sumie co mi szkodzi. Może dzięki temu dowiem się czegoś więcej na ich temat oraz tego kim jest zabójca tamtego mężczyzny. Trzeba zakończyć tą sprawe jak najszybciej.
- Stoi - powiedziałem zdecydowanie i ścisnąłem wyciągniętą dłoń dryblasa.Uśmiechnął się chytrze, a ja już wiedziałem, że coś jest nie tak. Zacząłem sobie uświadamiać, że igram z ogniem.
Chwile później siedziałem na czarnym kawasaki. Założyłem kask na głowę i odpaliłem maszynę. Zebrało się przed startem kilkanaście osób, którzy znaleźli się tam nie wiadomo kiedy. Podjechałem do miejsca gdzie czekał już na mnie mój przeciwnik. Jakaś dziewczyna podeszła do mnie i zaczęła coś mówić, próbując ze mną flirtować. Ale szczerze? Miałem ją głęboko w tyłku. Gdy dziewczyna przypominająca, nie oszukujmy się, dziwkę, stanęła na swoim miejscu trzymając w dłoniach czarne chusty.
Miała na sobie obcisłe, skórzane sukienki i stanik w tym samym kolorze. Na nogach miała czarne kozaki, ozdobione ćwiekami.
Postanowiłem skupić się na tym, aby nie spalić startu. Dodałem trochę gazu, a maszyna wydała z siebie ryk. Uwielbiam ten dźwięk. Właśnie on sprawia, że moja krew zaczyna szybciej płynąć i mieszać się z adrenaliną. Nie mogłem przegrać. I nie przegram. Gdy chusty opadły ruszyłem z piskiem opon. Zyskałem jakieś dwie sekundy bo mój przeciwnik za późno wyruszył. Trasa nie należała do najłatwiejszych bo miała wiele ostrych zakrętów. Chociaż muszę przyznać że motor idealnie się spisywał, pokonując je. Wiatr uderzał o moje ciało, co sprawiało, że czułem się wolny. Okrążyłem spaloną fabrykę omijając przy tym jakieś porozwalane beczki. Pojebało ich? Kto wpadł na pomysł, żeby postawić takie przeszkody? Chciałem zmienić bieg i dodać trochę gazu bo meta była już blisko, a na niej rozradowani widzowie. Ale coś się stało. Nie mogłem zmienić biegu, a motor spowalniał. Co to do chuja ma znaczyć? W końcu maszyna całkowicie się zatrzymała, a ja zeskoczyłem z niej i kopnąłem. Ale jestem idiotą. Ten idiota majstrował coś przy motorze. Ściągnąłem kask i rzuciłem nim o ziemie. Pierdolony skurwysyn. Zobaczyłem go przy zwycięscy wyścigu. Gratulował mu i dał mu coś. Założę się, że były to pieniądze.
Ruszyłem w tamtą stronę. Próbowałem opanować swoje emocje.
Podszedłem do dobrze zbudowanego mężczyzny, który stał do mnie tyłem. Poklepałem go po ramieniu. Koleś odwrócił się w moją stronę. Zacisnąłem dłoń w pięść i przywaliłem mu z całej siły. Antonio upadł na ziemie. Widziałem w jego oczach wściekłość.
Usiadłem na nim okrakiem i ponowiłem cios. Z jego nosa trysnęła krew, która pozostała mi na knykciach, sącząc się powoli z palców, gdy je prostowałem. Charakterystyczny chrzęst przeszedł przez moje palce, podczas nastawiania dwóch z nich. Cholera. Ten kretyn ma mocniejszy łeb niż myślałem! Dłoń bolała mnie niemiłosiernie i chuj, przynajmniej wyżyłem się na tym kretynie. Choć nie było to coś, na co mnie stać. Potrafię więcej, o wiele więcej. Splunął w bok, odkrywając twarz. Cała pokryta juchą. W dolinie łez utworzyły mu się małe "kałuże" z krwi. Miałem ochotę przywalić mu jeszcze parę razy, jednak opamiętałem się. Nie mogę powracać do tego co było kiedyś. Przynajmniej nie teraz.
- Ty pierdolony chuju ! Dałeś mi zepsuty motor ! - wysyczałem, na co mężczyzna się zaśmiał.
Dwójka jakiś kolesi odciągnęła mnie od niego. On otarł swoją rozwaloną wargę i popatrzył na mnie z rozbawieniem.
- Zahir... Pogódź się z tym bracie. Teraz należysz do naszego gangu i tak łatwo się stąd nie wykręcisz. Zadzwonimy do Ciebie jak będziesz miał dostarczyć towar. I lepiej żebyś tego nie spierdolił mulaciku - zaśmiał się i odszedł.





*dwa tygodnie później*
 -Ty pierdolona franco! Matko wszystkich dziwek! 
Wychyliłem się spod sterty papierkowej roboty i ujrzałem Styles'a, który mocuje się z drukarką. Czasem miałem go dosyć. No okej, może nie czasem. Z A W S Z E. Zwłaszcza gdy kradł mi maszynkę do golenia i golił sobie...nieważne... 
-Wciśnij przycisk u góry- poinstruowałem. 
-Tutaj jest ich od groma! Co za chuje wymyślają takie dziadostwo!-wrzasnął jednocześnie opluwając sobie połowę twarzy. 
O Allahu...Człowieku zluzuj gatki, bo zaraz pęknie ci żyłka. 
Stanąłem obok, wcisnąłem przycisk o którym wspominałem i usiadłem na swoim poprzednim miejscu. Czy ten typ ma wodogłowie? Czy tylko udaje takiego opóźnionego? 
-Ekhm- odkaszlnął- tego tam wcześniej nie było. 
Podrapał się po głowie, po czym złapał się za mały kucyk, który zrobił sobie centralnie na czubku głowy. Nie zwracałem już na niego uwagi, gdyż dręczyły mnie inne, ważniejsze sprawy. Gdy tylko udało mi się przedrzeć przez większość z dokumentów, oparłem się wygodnie na fotelu, chociaż wcale nie byłem rozluźniony.
 Topiłem się po uszy w bagnie. Jak mogłem być tak nieodpowiedzialny i dać się złapać bandzie półgłówków, którzy udają takich złych i okrutnych? Szkoda gadać... 
-Styles... 
-...nah, nie przerywaj... 
-...mam mały problem... 
-...mówiłem ci żebyś nie oglądał pornoli w pracy!- zaśmiał się- dobra, o co chodzi? 
-Więc widzisz...dość niedawno byłem na miejscu przestępstwa. No wiesz, tego zabójstwa. Natrafiłem tam na paru typów... 
-...glin?
-Nie...oni byli ogłuszeni. 

-Nie gadaj...-szczena opadła mu tak, iż zdjęcie w tym momencie wygrałoby internety!
 -Mafiozi ogłuszyli ich i byli tam, gdy ja tam byłem...Zgarnęli mnie, tak właściwie to nie wiem jakim cudem i wyszło, że należę do ich gangu... 
-Stary...ja jebie. 
Spojrzał na mnie z wytrzeszczem i szczerze mówiąc, to nawet teraz większość lasek biłaby się o niego nie zdejmując szpilek ze stóp! Przełknął głośno ślinę. Jeszcze nigdy w życiu nie widziałem go takiego poważnego. Parsknął śmiechem. Tya...no właśnie. 
-Styles! To nie jest śmieszne... 
-Przecież wiem! Człowieku...topisz się potąd- wygestykulował moje topienie się- w krowim łajnie! Mimo wszystko pomogę Ci. Ty sam w gang... 
W tym oto momencie, jak zawsze nieodpowiednim wszedł mój szef kutas wraz z Perrie u boku. 
-Może byś wstał?! Ty niewdzięczny, brytyjski pomiocie! 
Kędzierzawy momentalnie wstał, a jego fotel runął na ziemię z takim hukiem, jakby po naszym gabinecie przebiegł dorosły słoń. Kutas zrobił się jeszcze bardziej czerwony, przez co jego wygląd przypominał jeszcze bardziej pijaczy. 
-...przepraszam-pisnął Styles. 
Nikogo się nie bał podobno...a jednak. 
-Jeszcze jeden taki występek... 
-...wiem, wiem. Obetniesz mi jaja, zrobisz sobie z nich brylok do swojego Mercedesa, a moją męskość... 
-DOŚĆ!- jego furia sięgała zenitu. 
Z jego oczu buchały płomienie, więc Harry w końcu zamknął się na amen.
- Jutro w naszej firmie odbędzie się bankiet biznesowy. Niestety, powtarzam! Niestety jestem zmuszony o proszenie was o przyjście. 
Spojrzeliśmy na siebie. Harry uradowany, a ja zażenowany. 
-Wszystko jest już przygotowane, więc jeśli mnie zawiedziecie to... 
-...tak wiemy utniesz nam jajka, a naszą męskość-zaczęliśmy lecz tamten ryknął. 
Głowę miał czerwoną, jak płachta torreadora na byka. Wybiegł z naszego gabinetu zatrzaskując drzwi, które prawie wypadły z zawiasów. 
Perrie spojrzała na nas wkurzona. Pewnie i na nią się dziś wydarł, a my pogorszyliśmy sprawę. Nie powiedziała nic, jedynie wyszła z gracją i wdziękiem. 
W tym momencie zadzwonił mój telefon informując o nowej wiadomości.
***
- Parrie musisz mi pomóc - powiedziałem bez ogródek, gdy tylko dziewczyna otworzyła drzwi swojego apartamentu.
- O... Cześć Zayn. Tak, wszystko u mnie w porządku. Miło, że pytasz - odpowiedziała z sarkazmem - No wchodź - skinęła głową i zamknęła za mną drzwi.
- Pomożesz mi?
- Jasne. Ale łatwiej byłoby, gdybym wiedziała o co chodzi - założyła swoje ręce na wysokości biustu.
Zmierzyłem ja wzrokiem. Wyglądała inaczej niż zwykle. Eleganckie bluzki i ołówkowe spódnice teraz byłe zastąpione czarnymi leginsami i szarą, luźną bluzą. Na jej nosie spoczywały czarne okulary.
- Umiesz tańczyć? - spytałem ją ni stąd ni zowąd.
- Oczywiście, że tak. Gdy byłam w liceum to jeździłam na różne konkursy i...- przerwała - Zaraz zaraz. Czemu mnie o to pytasz? - uniosła brew do góry.
- No bo... Jutro ma być ten cały bal....
- O mój Boże ! - pisnęła - Czy ty, Zayn Javaad Malik, prosisz mnie o lekcje tańca?
- Ekhm... - odchrząknąłem czując się dość zażenowany w tym momencie - Noo... tak.
Edwards uśmiechnęła się promiennie, przez co w jej policzkach ukazały się dołeczki. - Pomogę Ci z przyjemnością - zaśmiała się - A teraz wchodź do salonu, bo raczej w przedpokoju nie będziemy tańczyć.
Zaśmiałem się, ściągnąłem kurtkę i ruszyłem za dziewczyną. Perrie włączyła muzykę, a następnie popatrzyła na mnie pytająco.
- Jesteś gotowy? - Chyba bardziej nie będę - odpowiedziałem, a ona przewróciła teatralnie oczami.
***
Siedziałem w czarnym BMW, przy wyłączonym radiu. Sięgnąłem do kieszeni mojej kurtki i wyjąłem z niej woreczek z białym proszkiem. Obróciłem go między palcami przypatrując się mu dokładnie. Właśnie przyczyniam się do tego, że ktoś coraz bardziej wciąga się w ten gówniany nałóg. Nie żebym nigdy nie próbował. Dlatego wiem jak uzależnia i jak ciężko z tym skończyć. Na szczęście miałem osoby, które mi pomogły...
Przekręciłem kluczyk w stacyjce, gasząc przy tym samochód. Wysiadłem z auta, zamykając go. Obejrzałem się kilka razy wokół siebie. Nikogo nie było. W sumie małe prawdopodobieństwo, że ktoś o 2 w nocy szwendałby się po takim zadupiu. Ruszyłem w stronę uliczki gdzie stała stara latarnia, która ledwo ją oświetlała. Zatrzymałem się w jej połowie i oparłem się o mur. Zerknąłem na zegarek zniecierpliwiony. Postanowiłem zapalić. Wziąłem szluga do ust, którym mocno się zaciągnąłem. Dym przemieszczał się w stronę moich płuc, dając mi to zajebiste uczucie. Uwielbiałem je.
Odwróciłem gwałtownie głowę w prawo. Jakieś auto podjechała i stanęło na chodniku po drugiej stronie. Wyrzuciłem peta na ziemie i przygasiłem go butem. Włożyłem ręce do kieszeni kurtki i czekałem aż osoba, która zmierzała w moją stronę, podejdzie.
Przede mną pojawił się koleś mniej więcej w moim wieku. Był ciut niższy ode mnie. Na głowie miał kaptur. Rozglądnął się i popatrzył pytająco w moim kierunku.
- Masz?
- Jasne. Ale najpierw kasa - warknąłem beznamiętnie.
Chłopak wyciągnął banknoty i mi je dał. Przeliczyłem je i uświadamiając, że jest cała suma, schowałem je do kieszeni.
- Nowy jesteś? - spytał, próbując nawiązać rozmowę. Serio? Właśnie sprzedaje mu narkotyki !
- Nie Twój zasrany interes - wysyczałem i podałem mu kilka woreczków białego proszku.
Koleś skinął tylko głową, wziął towar i oddalił się w stronę swojego auta. Gdy otwierał drzwi, światło rozświeciło samochód. Na miejscu pasażera siedziała jakaś dziewczyna. Głowę miała spuszczoną w dół - najprawdopodobniej robiła coś na telefonie. Jej brązowe włosy zasłaniały jej twarz. Gdy zorientowała się, że towarzysz wsiadł do wozu podniosła wzrok na niego i uśmiechnęła się cwano. W tym momencie totalnie mnie zatkało. Pamiętam dobrze ten uśmiech. Nie mogłem w to uwierzyć. Auto z piskiem odjechało zostawiając mnie samego i zdezorientowanego na ulicy. Tą dziewczyną była Jasmine.


***
- Parrie musisz mi pomóc - powiedziałem bez ogródek, gdy tylko dziewczyna otworzyła drzwi swojego apartamentu. - O... Cześć Zayn. Tak, wszystko u mnie w porządku. Miło, że pytasz - odpowiedziała z sarkazmem - No wchodź - skinęła głową i zamknęła za mną drzwi. - Pomożesz mi? - Jasne. Ale łatwiej byłoby, gdybym wiedziała o co chodzi - założyła swoje ręce na wysokości biustu. Zmierzyłem ja wzrokiem. Wyglądała inaczej niż zwykle. Eleganckie bluzki i ołówkowe spódnice teraz byłe zastąpione czarnymi leginsami i szarą, luźną bluzą. Na jej nosie spoczywały czarne okulary. - Umiesz tańczyć? - spytałem ją ni stąd ni zowąd. - Oczywiście, że tak. Gdy byłam w liceum to jeździłam na różne konkursy i...- przerwała - Zaraz zaraz. Czemu mnie o to pytasz? - uniosła brew do góry. - No bo... Jutro ma być ten cały bal.... - O mój Boże ! - pisnęła - Czy ty, Zayn Javaad Malik, prosisz mnie o lekcje tańca?
- Ekhm... - odchrząknąłem czując się dość zażenowany w tym momencie - Noo... tak. Edwards uśmiechnęła się promiennie, przez co w jej policzkach ukazały się dołeczki.

- Pomogę Ci z przyjemnością - zaśmiała się - A teraz wchodź do salonu, bo raczej w przedpokoju nie będziemy tańczyć. Zaśmiałem się, ściągnąłem kurtkę i ruszyłem za dziewczyną. Perrie włączyła muzykę, a następnie popatrzyła na mnie pytająco. - Jesteś gotowy? - Chyba bardziej nie będę - odpowiedziałem, a ona przewróciła teatralnie oczami.
- Okay. Nauczę Cię podstawowych kroków, a jak będzie Ci dobrze szło to nauczę Cię mojego ulubionego tańca.

wtorek, 2 grudnia 2014

Rozdział 4




Przewracałem się właśnie na drugi bok, gdy moja ręka spoczęła na czymś dziwnie ciepłym...Otworzyłem delikatnie jedno oko, a ból głowy uderzył mnie z siłą równą czterotonowej bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę. Na moim dwuosobowym łóżku powinna znajdować się jakaś piękna nieznajoma ( o której mogę tylko pomarzyć), ale na jej miejscu leżał nie kto inny, jak Styles.
Co ten typek tutaj robi? Nie miałem czasu na zastanowienia, ani na zrzucenie go z mojego łóżka, ponieważ mój wczorajszy posiłek chciał ujrzeć światło dzienne. Pobiegłem do łazienki, o mało co nie przewracając się o burdel jaki znajdował się na podłodze i zwróciłem zawartość swojego żołądka.
-Cholera...- jęknąłem. Chyba wczorajsza impreza przeniosła się do nas. Spojrzałem kątem oka na porozwalane plastikowe kubeczki, butelki po alkoholu i...damską bieliznę? Skrzywiłem twarz, ponieważ kolejna 'fala' mdłości zawładnęła moim ciałem kierując moją głowę w stronę sedesu.
'...Hello Barby, Let's Go Party...'
Dzwonek mojego telefonu zadźwięczał w mojej głowie ze sto razy zwiększoną siłą. Wstałem z zimnej posadzki i puściłem z objęć mojego bladego, twardego i trzeba przyznać- gównianego przyjaciela, i zacząłem szperać w stercie śmieci. W końcu udało mi się znaleźć mojego starego Earl'a. Odblokowałem go i przyłożyłem aparat do ucha.
-Słucham?- spytałam ochryple. Ten ohydny smak w ustach...
-Widzę Ciebie i Styles'a po południu w umówionych miejscu. Panna Edwards przyjedzie po Was i wytłumaczy o co chodzi.
Nie zdążyłem mu odpowiedzieć, gdyż rozłączył się. Palant. Jeszcze nie miałem tak zarozumiałego kutasa, jako szefa.
Odłożyłem na szklany stolik mojego starego Samsunga i podszedłem do łóżka. Chwyciłem za rogi materaca i podniosłem go do góry, przez co mój śpiący jeszcze kolega sturlał się na ziemię. Upadł z hukiem i tak szybko jak upadł, wstał na równe nogi.
- Co jest?! Jestem policjantem! Mam przy sobie broń!- zaczął szukać w swoich spodniach-których na sobie nie miał- pistoletu.
-Idioto. To ja. Wstawaj, Perrie ma tu przyjechać.
-Pezz po co?- sapnął, łapiąc się obydwiema dłońmi za głowę.
-Kutas dzwonił i...
-...ugh, tylko nie ten fiut...
-...i jest sprawa.
-Jaka?- spytał obojętnie.
-Znaleźliśmy zwłoki młodego mężczyzny. Został zastrzelony i prawdopodobnie pracował dla lokalnego gangu - odwróciłem się do tyłu.
Perrie. Uśmiechnięta od ucha do ucha. Ubrana w ołówkową, skórzaną spódnicę w bordowym kolorze, czarne sandałki ze złotymi akcentami na obcasie i czarną koszulę z kołnierzykiem, bez rękawów. Usta pomalowała na ciemną czerwień, a powieki przyozdobiła czarnymi kreskami. Wyglądała nieziemsko pięknie. Jej narzeczony miał wielkie szczęście.
-Jak tu weszłaś?- spytał Styles.
-Mam wasz klucz- uniosła w górę dłoń z plastikową kartą
- Pośpieszcie się. Jest już jedenasta pięć.
Wytrzeszczyłem w zdumieniu oczy i pobiegłem do łazienki. Odkręciłem szybko wodę i obmyłem swoje ciało z wczorajszej nocy.
Weszliśmy na zaplecze jakiejś starej fabryki. Stanąłem naprzeciwko ciała. No nieźle. Strzał prosto między oczy. -A tu mamy łuskę- po chwili obok mnie stanął Styles, trzymając poprzez rękawiczkę dowodu zbrodni.
- Na twarzy są jeszcze inne otarcia i siniaki, czyli przed tym jak go zabito, musiało dojść do bójki... Bronił się - powiedziałem na głos.
- Sądzę, że uczestniczyło w tym więcej osób.
- Przed halą znaleźliśmy ślady motocykli - powiedział jakiś gościu.
- Okay. Zabezpieczcie ślady, a wszystkie dokumenty o tym zabójstwie zostawcie u mnie w gabinecie.
-Jeszcze minuta, a bym was wywalił- dodał mój szef kutas.
-Tosię więcej nie powtórzy- odpowiedziałem chcąc uścisnąć mu dłoń.
Nie zareagował więc cofnąłem ją i włożyłem do kieszeni. Kutas.
-Mamy odciski palców-usłyszałem zza pleców męski głos, ale nie słuchałem już ich.
Przykucnąłem nad ciałem i starałem się skupić. Zbyt dużo myśli poświęcam tej dziewczynie...Jasmine.
-Malik! Jedziemy na lunch! Jedziesz z nami czy chcesz zostać sam na sam z drętwym?- zaśmiał się zielonooki.
Wstałem i wsiadłem do czarnego BMW X5 i odjechaliśmy z miejsca zbrodni. Harry ciągle żartował i opowiadał kawały, ale nie słuchałem ich. Byłem pogrążony w swoich myślach, o tej dziewczynie. -Ja poproszę sok pomarańczowy i naleśniki z czekoladą- dodała Perrie. -Jajka z bekonem do tego whiskey z lodem. Dziewczyna zapisała w swoim notesiku nasze zamówienia i odchodząc uśmiechnęła się niewinnie do Harry'ego. Perrie westchnęła cicho, próbując nie wyrażać głośno swoich myśli. - Musisz podrywać każdą dziewczynę? - zapytała znudzonym głosem Edwards - To się robi nudne. - To nie moja wina, że one do mnie lgną - odpowiedział, rozbierając wzrokiem dziewczynę, która właśnie wychodziła z lokalu. - Cokolwiek. Zayn a Tobie co jest? - spytała, a ja podniosłem wzrok z ekranu telefonu.
- Ymm nic. Sorry muszę zadzwonić - wstałem od stolika, po czym wyszedłem na dwór. Przyłożyłem do ucha komórkę. Po kilku sygnałach usłyszałem damski głos. - No cześć przystojniaku. - Cześć siostrzyczko - zaśmiałem się z tonu Doniya - Co tam u was słychać? - A dajemy sobie radę. Nie musisz się o nas martwić. Ty lepiej opowiadaj jak ci się podoba Rzym! Piękny? Poznałeś kogoś? - Czyżby moja siostrzyczka nie jest ZA BARDZO ciekawska, jeśli chodzi o moje życie uczuciowe? - parsknąłem. - Mam do tego pełne prawo. Jesteś moim jednym bratem - zaśmiała się. Brakuje mi jej poczucia humoru... - A jak Waliyah? Dalej ma do mnie żal? - Dziwisz się? Obiecałeś jej kiedyś, że nigdy nie wyjedziesz i jej nie zostawisz - auć, to zabolało. I to cholernie. - Wiesz, że nie miałem innego wyboru - westchnąłem. - Ja o tym doskonale wiem, ale wiesz jaka jest nasza siostrzyczka - przerwała na chwile. - Nie martw się, przejdzie jej.
- Mam taką nadzieję...



Postanowiłem pojechać jeszcze raz na miejsce zbrodni. Niby powinienem zaufać technikom, którzy zabezpieczali ślady, ale wolę jeszcze raz tam pojechać. Wsiadłem do mojego służbowego BMW i ruszyłem z piskiem opon na obrzeża Rzymu. Włączyłem radio z którego zabrzmiała piosenka Artic Monkeys. Ooo...tak. Tak to można jechać. Nagle w mojej głowie pojawiał się obraz Jasmine i mnie podczas nocy sylwestrowej. Dobra, pewnie teraz Harry powiedziałby, że jestem nienormalny, bo jak można myśleć non stop o dziewczynie, której się nie zna, ale najwyraźniej (chyba) można...
Uwierzcie mi, że całowałem się z wieloma dziewczynami (nie pomyślcie ze jestem męska dziwką), ale nigdy pocałunek nie był tak wyjątkowy. Jej piękne oczy doprowadzały mnie do szaleństwa. Nigdy żadna dziewczyna nie zainteresowała mnie tak, jak Jasmine. Była urocza, zabawna, ale także tajemnicza i seksowna. Coś musiała ukrywać. Skąd to wiem? Chyba zwale to na intuicje gliny.
Dobra, koniec Malik. Przestań o niej myśleć. Przynajmniej w tym momencie. Daj odpocząć swojemu umysłowi! Musisz trzeźwo myśleć.
 Skręciłem w zabezpieczony przez rzymską policję teren. Wyłączyłem silnik i wysiadłem z auta, uprzednio włączając alarm. Twarz otulił mi rześki, lecz przyjemny powiew wiatru. Coś tu było nie tak. Dlaczego nikt nie pilnuje tego miejsca? Może policjanci pojechali na lunch, a może szefostwu brakuje funduszy na opłacanie funkcjonariuszy, którzy powinni patrolować dane tereny? Niemniej jednak jest to nie do pomyślenia. Gdybym tylko był na miejscu tego Fiuta to zrobiłbym z tym coś. Podrzuciłem do góry swoje kluczy i wsadziłem je do tylej kieszeni dżinsów. Całe szczęście, że postawiłem samochód w cieniu, bo słońce praży niemiłosiernie. Do celu mojej podróży brakowało parunastu metrów, gdy kątem oka zauważyłem zarysy ludzkich sylwetek padłem na ziemię i jestem pewny, że gdyby ktoś mnie widział , uznałby, że dostałem zawału. Wpierw do głowy przyszło mi, iż są to policjanci, których mi brakowało, jednak gdy podszedłem bliżej, tak aby zostać niezauważonym, dopatrzyłem się ciemnych strojów i kominiarek. Było ich tam z trzech. Dwóch dryblasów, którzy powaliliby byka. Jeden wysoki, szczupły trzymający w dłoni telefon i wykręcający numer. Jak najprędzej wyciągnąłem telefon i włączyłem aparat, uruchamiając funkcję powiększania. Cholera! To naprawdę działa! Pstryknąłem zdjęcie i w tym oto momencie zauważyłem ogłuszonych (przynajmniej tak mi się wydaje) policjantów leżących na ziemi. Przeczołgałem się w jakieś chaszcze i schyliłem ile tylko mogłem. Właśnie w tym momencie do moich uszu dobiegły cudowne dźwięki motoru. Na piaszczystym podłożu zatrzymał się czarny, błyszczący Kawasaki, który spowodował pióropusz kurzu. Zeskoczyła z niego niska i drobna (przynajmniej tak wyglądała przy tych gorylach) rudowłosa dziewczyna ubrana w krótkie dżinsowe spodenki i przewiewną białą koszulkę. Zaraz potem stanął obok niej wysoki brunet w okularach przeciwsłonecznych gdzieś koło dwudziestki. Wtem uniosłem się ku górze. Kurwa chyba oszalałem! Wzięto mnie pod ramiona i ujrzałem kolejnych dwóch mężczyzn, jednak już nie takich kulturystów.
 -Kurwa postawcie mnie na ziemi!- darłem się na całego, choć tak naprawdę szczałem w gacie.
Cholera! Przecież wpadłem! Co będzie kiedy mnie zabiją? Co stanie się z mamą i dziewczynkami? Już nigdy nie zobaczę Jasmine... Puścili mnie i padłem na ziemię uprzednio zasłaniając twarz rękoma. Przeszukali mnie i wyciągnęli moją broń wraz z nabojami. Cholera. To koniec. O Allahu, miej w swej opiece moją rodzinę!
-I?-odezwał się jeden z goryli z ogoloną na łyso makówką.
-Antonio, ten typ miał przy sobie to-podał mężczyźnie w okularach przeciwsłonecznych moją spluwę. -No nieźle kochaneczku-zachichotała rudowłosa.
-Cecilia!-skarcił ją.
–Oj no wybacz, Anti- uśmiechnęła się, a jej twarz pokryta piegami dodała jej jeszcze większego uroku.
-Kim ty jesteś?- spytał od tak.
 -Za...Zahir- odparłem i bałem się, że wyczaił moje kłamstwo.
 -Brytyjczyk, jak mniemam po specyficznym-splunął- akcencie.
-Urodzony jedynie- prychnąłem, chcąc nadać wiarygodność mojemu łgarstwu.
 -Na dodatek hindus-zaśmiał się łysol.
-Arabskie korzenie. Widać po skórze ty kretynie- warknął do niego okularnik- a więc z jakiego gangu jesteś?
Co? Oni chyba nie...Umm, dobra Malik myśl.
-Chyba się mylisz, że Ci powiem.
Dostałem kopniaka w żebra. Kurwa zabolało i to kurwa, jak!
-Mylisz się- splunąłem. Kolejny i jeszcze jeden.
-Enrico? Flaves? Kusy?
Wszystkich trzech znałem. Wystarczyło jedynie wybrać jednego z nich, tak celnie, aby nie zostać na miejscu rozstrzelanym, bo ich kulka w mój łeb, byłaby jeszcze celniejsza. Wyplułem krew i zakaszlałem.
 -En...Enrico. Zaśmieli się głośno, lecz po chwili zamilkli, a ja dostałem kolejnego kopa tym razem z kolana w głowę. Przez chwilę mnie przyćmiło.
-Kretynie, chcesz go zabić?!-pisnęła ruda.
 -Oj, no Ce. Tylko się z nim droczę-zaśmiał się drugi z goryli.
 -Postawcie go na nogi- sprostował Antonio- swój, ale jak widać nowy i kurwa mało ostrożny. Jedziesz z nami.



Moje oczy zostały zasłonięte chustą i gdy tylko ją zdjęli, promienie słoneczne oślepiły mnie do tego stopnia, aż musiałem przetrzeć je rękoma. Zsiadłem z motocykla i stanąłem na jednej z bardziej opustoszałych ulic.
 -Wiemy, że nie należysz do tego gangu. Tak samo, jak i my- zaśmieli się.
-Skąd?
 -Powiedzmy, że intuicja- zawtórowali kolejną salwą śmiechu, a ja skrzywiłem się i poprawiłem swoje włosy- wiesz...Zahir-uśmiechnął się chytrze zdejmując okulary i ukazując swoją typowo włoską urodę-lubię ryzyko i lubię się zakładać.
Zastanawiałem się co ma piernik do wiatraka, ale zrozumiałem po co mnie tu przywieźli.
-Potrafisz?
 -No pewnie, że tak- odparłem urażony.
-A więc powiesz, jeśli wygrasz puścimy cie wolno. Jednak, gdy przegrasz - będziesz musiał wyświadczyć nam przysługe.

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 3

 -Stary pośpiesz się!- krzyczał Styles.
Co za człowiek...Czy on nie rozumie, że muszę się dobrze przygotować? Wyprasowanie tej koszuli i tych spodni, trwało niemalże całą godzinę, żebym mógł pokazać się komukolwiek! Włożyłem na plecy czarną kamizelkę, a na to szarawą marynarkę. Zawiązałem czerwony krawat i popryskałem się perfumami. 
-No Malik...Wyglądasz dobrze, za dobrze.
-Jak to?- spytałem ze zmrużonymi oczami.
-Nie idziemy na bal, ciołku.
-Ugh, to co ja mam włożyć?!
-Zostaw tylko marynarkę, a pod spód jakiś T-shirt- podszedł do mnie bliżej i potargał moje włosy.
Odepchnąłem go od siebie tak, że odbił się od ściany ze zdezorientowaną miną.
-Co. Ty. Do. Cholery. Robisz?- wysyczałem przez zęby.
-Przylizałeś te włosy jak jakiś alfons!
-Jak kto?- zaśmiałem się gardłowo.
Zaśmialiśmy się. Harry szturchnął mnie w ramię i wyszedł z mojego hotelowego pokoju. Potargałem lekko swoje włosy, tak aby wyglądały na 'artystyczny nieład' i spryskałem je lakierem dla dłuższej trwałości.

Głośne brzmienia basów dominowały w clubie, w którym się znajdowaliśmy. W wystroju wnętrz dominowały neony i czernie.
Nie mój klimat, jednak za namową Harryego nie da się nie ugiąć. Wolałbym być z rodziną, a nie tu.
Szalejący tłum ocierał się o siebie. Ich ciała ocierające się o siebie, wywoływały u mnie torsje. Zachowywali się jak zwierzęta. A 'taniec', bardziej przypominał orgię, niżeli nietrzeźwe ruchy.
-Za...n...Ch...ź...t..uuu...
-Co?!- wrzasnąłem nie słysząc swojego partnera.
Dostrzegłem go w tłumie, kiedy na chwilę reflektory oświetliły widoczność, po chwili wracając do ciemności. Chłopak machał do mnie, chcąc, abym podążał za nim. Przedarłem się przez tłum i usiadłem przy barze, gdzie Harry rozmawiał z Perrie. 
-W.. ko...cu....je..ś...
-Coooo?
-Nie..a..ne...
Upił z kieliszka jego całą zawartość i poprosił blondynkę do tańca. Ta zarumieniła się i ruszyła za nim w szalejący tłum. Czasem zastanawiam się, co on robi, że tak działa na kobiety...
Zamówiłem trzy kolejki rumu z colą. Barman podał mi moje zamówienie, a ja topiłem smutki w alkoholu. Może nie powinienem być smutny w Sylwestra, jednak to ich święto, nie moje...
Zanim się obejrzałem Perrie i Harry wrócili. Dziewczyna usiadła po mojej prawej stronie, a chłopak po lewej. Zamówili kolejkę.
-Jak się bawisz?-krzyczała mi do ucha.
-Może być-uśmiechnąłem się delikatnie. Była taka piękna...Nieważne.
-Harry! Nasz kolega jest smutny!-pisnęła.
-Staaaary! Tak nie może być!- klasnął w dłonie- tonik, malibu, rum, whiskey, wódka!
Nie minęło dużo czasu, zanim mój nastrój zmienił się na "najszczęśliwszy człowiek na Ziemi". Alkohol zmieszał się z krwią, powodując fale duszności. Było mi tak gorąco, że zdjąłem marynarkę. Nigdy jej nie zdejmuję, dosłownie. Zawsze byłem zmarzluchem, ale teraz? Puff! Wyparowało.
Uśmiech i dobry nastrój mnie nie opuszczał. Już dawno nie czułem się tak dobrze...
-Mam ten urok, Malik-czknął.
-Nie przesadzaj Harry...Mnie nie uwiodłeś-zachichotała.
-Jesteś tego pewna?- oparł łokieć o blat, podpierając dłonią swoją głowę- Hmm?
Wpatrywał się w nią intensywnie, a jego źrenice się powiększyły. Uśmiechnęła się do niego i pokazała język.
-A ty Malik?
-Ja co?
-Masz ten urok?-spytała.
Kędzierzawy zaśmiał się głośno, próbując stłumić śmiech.
-Co?-warknąłem.
-Nie obraź się...ale ty?-zaśmiał się.
-Jak możesz?! Zayn na pewno jak chce to potrafi, prawda Zayn?-spojrzała na mnie.
Wpatrywałem się w nią w ciszy. Harry miał rację. Nie potrafiłem...
-Założę się o tysiaka, że nie wyrwie nikogo na tej imprezie.
Ryzyko. Lubię ryzyko.
-I jak Zayn?-zaśmiała się- Idziesz na to?
Wahałem się przez chwile, jednak alkohol zrobił swoje.
-Warunki? Co mam zrobić?
Zielonooki zmarszczył brwi, próbując coś wykombinować.
-Do północy...Masz...ee...pocałować jakąś dziewczynę, no chyba, że wolisz faceta.
Szturchnąłem go, przez co o mało nie upadł. 
-Chyba śnisz. Wolę kobiety. Umowa stoi.
-Jeżeli Ci się nie uda dostaję tysiąc, a ty przychodzisz do biura w samych gaciach...albo nie...bez- zaśmiał się głośno- Jeżeli wygrasz, w co wątpię ja daję ci tysiąc i zrobię cokolwiek chcesz.
-Ok. Namyślę się, jaką karę ci naszykować.
Poprosiłem o drinka, aby dodać sobie odwagi. Wychyliłem jego zawartość, czując jak pali mnie w gardle. Przejrzałem się w szklanym blacie. Jeszcze nie było ze mną, aż tak źle.
-Tamta- wskazał na jedną z dziewczyn siedzących w gronie przyjaciół.
Była ładna. Nawet bardzo ładna. Nie wiem czy to alkohol tak na mnie działał, ale podobała mi się. Harry ma gust..ale...czy dam radę?
-No Hazz, niezłą wybrałeś- zaszczebiotała blondynka- Malik?
Czas zacząć zabawę.
Usiedliśmy razem z przyjaciółkami dziewczyny. Harry od razu zaczął się przedstawiać, z resztą nie tylko siebie, mnie i Perrie również.
-Jestem Zayn- uścisnąłem jej dłoń. Była taka gładka.
-Jasmine, miło mi- uśmiechnęła się do mnie, pokazując zęby. Wyglądała uroczo, ale też i seksownie.
-Dobrze się bawicie?- spytał Harry.
-Nawet nie wiesz jak! A z wami...jeszcze lepiej- ruda koleżanka Jasmine spojrzała na chłopaka przygryzając wargę.
-A ty?-spytałem dziewczyny.
-Co ja?-uśmiechnęła się. Piła, widać to po niej.
-Jak się bawisz?
-Hmm...może być.
Cała reszta ruszyła w tłum do tańca. Zostałem tylko ja i ona. Perrie dobrze wiedziała co robi, chyba chciała, abym wygrał.
Jasmine upiła łyka ze swojego kieliszka i uśmiechnęła się do mnie.
-Zatańczymy?-spytała.
-Nie umiem...-wymamrotałem skrępowany.
-Nauczę cię. 
Chwyciłem jej dłoń i powędrowałem zdając się na jej łaskę. Jej ciało zaczęło się kołysać w rytm muzyki. Ręce błądziły po jej czarnej, obcisłej sukience. Stałem jak wryty, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Była nieziemsko piękna i kusząca.
Spojrzała na mnie. Dotknęła dłonią mojej klatki piersiowej, zjeżdżając w dół. Przystanęła na klamrze mojego paska. Następnie przybliżyła się, wspięła na palce i szepnęła do mojego ucha:
-Rozluźnij się. Baw się.
Posłuchałem dziewczyny. Wbrew pozorom jej rada była skuteczna, do tego wystarczająca ilość alkoholu nadała mi odwagi. Tańczyliśmy wokół siebie. Czułem się tak niesamowicie, jak nigdy. Prawie uwierzyłem w to, że jestem na tyle dobry, aby podobać się takiej dziewczynie jak Jasmine.
-Jakie jest twoje marzenie?-szepnęła mi do ucha, kiedy ocierała się o mnie w tańcu.
-Um...aby spotkać swoich bliskich...A twoje?
-Hm...dowiesz się w swoim czasie-uśmiechnęła się i ruszyliśmy ku stolikowi, przy którym siedziała reszta.

Cała sala wyszła na zewnątrz. Jasmine drżała z zimna. Nic dziwnego. Czuć było znaczną różnicę temperatur. 
 Staliśmy wokół wielkiej fontanny. Wokoło migotały lampki, które dawały nieznaczną ilość światła. Na ścianach domów pnęły się winogrona, nadając miejscu uroku.
Objąłem ją ramieniem i lekko potarłem jej skórę. 
-Chcesz spełnić moje marzenie?-spytała.
10...9...8...7...6...
-Jasne. Jakie?
...5...4...
-Pocałuj mnie.
Co? Czy ja dobrze słyszę?
...3...2...Przejechałem kciukiem po jej policzku i musnąłem delikatnie jej zwilżone wargi. Może nie był to dla niej  pocałunek idealny, ale dla mnie był...1...
 Wokoło dało się słyszeć huk fajerwerek. Odsunąłem się od niej, a ta oblizała usta i wyszeptała ciche 'dziękuję'. Na niebie rozbłyskiwały co chwilę kolorowe pióropusze iskier. Niesamowity widok, zapierający dech w piersiach. 
Czułem się jak w bajce. To magiczne miejsce...
-Zimnoo...-wystękał mi do ucha Harry. Ugh czy on zawsze musi zepsuć nastrój?
-Mi też...-jęknęła Jasmine.
Puściłem ją przodem i weszliśmy z powrotem do clubu. 
Rozmowa trwała w najlepsze. Harry opowiadał nam o sobie rzeczy, których wolelibyśmy nie wiedzieć.
-...Mój kuzyn ma ojca który jest rzeźnikiem, więc wiecie wpadliśmy na pomysł, aby wystraszyć moją siostrę. Wzięliśmy głowę świni i posadziliśmy ją na takim statywie. On trzymał mnie za nogi, a ja siedziałem mu na barana, trzymając tą śmierdzącą głowę. Byliśmy przykryci taką czarną płachtą, wiecie...no i ona otwiera drzwi...nie sądziliśmy, że pchnie je tak mocno i spadliśmy ze schodów, na włamywacza, który widząc tą głowę zwiewał tak szybko jak tu przyszedł...I od tego czasu marzyłem o pewnej pracy i udało mi się, pracuję w biurze, jako...-nie dokończył na całe szczęście, ponieważ Perrie wcisnęła mu do ust szklankę, o mało co mu nie wybijając zębów.
Jasmine wyciągnęła telefon ze swojej kopertówki i odczytała wiadomość. Jej uśmiech zniknął, wzamian dając miejsce przerażenia? A może lęku?
-Muszę iść...Dziękuję Ci za wszystko...Miło było Cię poznać, Zayn...
-Ale jak to?-nie mogłem pojąć jak tak szybko zmienił jej się humor.
Pędziłem za nią w tłumie, lecz zgubiłem ją.
Czemu mnie to zawsze spotyka?

~~~~~~~~~~
Rozdziały będą częściej dodawane jeśli będziecie komentować :( Czy to jest takie trudne? KAŻDA opinia jest dla nas bardzo ważna, więc liczymy na was....

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 2

Gorąca woda spływająca po moim nagim ciele, odstresowała mnie, równocześnie obmywając z brudu i potu. Nic dziwnego kiedy Harry podłożył mi nogę i upadłem w błoto. Jeszcze tego nie wie, ale planuję zemstę, a jej słodkość będzie nie do opisania.
Chwyciłem do ręki gąbkę i obmywałem nią sobie ręce, szorując mocno i starannie. Głośne walenie w drzwi dobiegło do moich uszu.
- Malik!!! Otwieraj ! - zapiszczał mój partner.
Zignorowałem go i kontynuowałem dalej to co robię. Śpiewałem pod nosem, polewając sobie głowę szamponem, którym po chwili myłem włosy. Kolejne walenie. Co za typ...
- Otwieraj do cholery ! Malik ty chuju ! Nie wytrzymam już ! Wyłaź !- jego głos stawał się coraz bardziej dziewczęcy, jednak nie zamierzałem go wpuszczać.
Nie moja wina, że dostaliśmy apartament z dwoma pokojami, a tylko jedną jedyną łazienką.
- Wyważę te drzwi ! Kurwa, Malik !!! Błagam !
Zaśmiałem się gardłowo i spłukałem głowę pod strumieniem wody. Głośne krzyki mojego partntera umilkły. To było dziwne. Sięgnąłem ręką po ręcznik i przepasałem się nim. Zakręciłem prysznic i wyszedłem z brodzika.
Stanąwszy przed lustrem chwyciłem za kolejny ręcznik i przetarłem nim sobie włosy. 
- Gdzie moja suszarka ?! - warknąłem pod nosem.
Przeczłapałem kilka kroków po zimnej posadce w łazience i wyszedłem z niej. Rozejrzałem się wokoło i to co zobaczyłem absolutnie mnie zdumiło. Co do jasnej cholery?!
- Hazz ! Co ty do cholery wyprawiasz ?! - wrzasnąłem spoglądając w kąt pokoju.
Harry stał w lekkim rozkroku tyłem do mnie. Sikał. Sikał do doniczki z palmą.
- Nie otworzyłeś mi drzwi, więc co miałem zrobić? -zasunął rozporek i odwrócił się w moją stronę z wielkim uśmiechem na ustach - Nie mogłem sikać z balkonu, ponieważ nie chciałem, aby tamte przecudowne panie w bikini, no wiesz...te koło basenu - wyszczerzył się, a ja od razu przypomniałem sobie, jak flirtował z nimi - nie chciałem, żeby zmokły. To byłoby nie na miejscu, nie uważasz?
-A to niby jest? - wskazałem ręką na olbrzymią, ceglaną donicę.
Westchnął i poruszył bezradnie ramionami. Przejechałem dłonią po twarzy. Wyjąłem z walizki szczotkę do włosów, suszarkę, żel oraz parę innych drobiazgów.
-Chcesz do łazienki? - spytałem, szczerząc się.
Rzucił we mnie butem, ale nie trafił we mnie kiedy się schyliłem. Zamknąłem za sobą drzwi. Ogoliłem się, uczesałem i ubrałem. Gdy stwierdziłem, że jestem gotowy poprawiłem kołnierz swojej czarnej marynarki i wyszedłem z pomieszczenia.
Zielonooki zakładał właśnie na nogi swoje trampki, sznurując je niedbale.
- Ehh, nie potrafisz wiązać? - spojrzałem na niego z góry.
- Nie potrzebuję być taki perfekcyjny jak Pan, Panie Malik - zadrwił i stanął na równe nogi. 
Sięgnął po czapkę i założył ją na głowę. Po chwili beżowy płaszcz i szalik w paski również znalazły się na jego ciele, idealnie się dopasowując. Musiałem przyznać, że nawet bez większego wysiłku wyglądał dobrze. Wyjął ze specjalnie zabezpieczonej walizki pistolet i zabezpieczył go. Po chwili umieścił go w kaburze.
- Idziemy? - spytał, a ja skinąłem głową i wyszliśmy z apartamentu, uprzednio go zamykając.

Winda wydała charakterystyczny dla siebie dźwięk, kiedy znaleźliśmy się na  przed ostatnim piętrze biura policji. Harry odwrócił się do mnie z wielkim uśmiechem na ustach, którym mnie zaraził. Wyszliśmy z windy, mijając paru policjantów i księgową.
Stanęliśmy przy recepcji i postawiliśmy pudła ze swoimi rzeczami na ogromnym marmurowym blacie.
Przepiękna blondynka, o falowanych włosach do ramion i dużych, niebieskich oczach, podkreślonych czarną kredką i fioletowym cieniem do powiek, uśmiechnęła się do nas swym perlistym uśmiechem. Moje usta momentalnie utworzyły literkę 'o'. Nie mogłem ukryć tego, jakie wrażenie na mnie zrobiła. 
Harry złapał mnie za podbródek i uniósł go ku górze, zamykając moje usta. Zmarszczyłem brwi i posłałem mu groźne spojrzenie.
- Hej - wychrypiał - Jestem Harry, a ty?
Mężczyzna oparł się o blat, jedną dłonią trzymając dłoń kobiety i całując ją. Co on odpierdala?! Przecież widzi, że mi się podoba!
- Wow - jęknęła i po chwili chrząknęła cicho - Jestem Perrie.
- To jest, Zayn - skinął na mnie.
Spojrzała na mnie, a jej oczarowany wzrok zniknął. Jęknąłem głośno i spuściłem  wzrok na moje buty, które w tej chwili były najbardziej interesującą rzeczą na świecie.
- Dzień dobry - jęknąłem i podniosłem lekko dłoń ku górze. Cholera. Po co to?
Szybko opuściłem rękę, dając sobie mentalnego prawego sierpowego. Harry zaśmiał się ochryple i spojrzał na blondynkę.
- Styles i Malik, mieliśmy zgłosić się po klucze do gabinetu.
Kobieta wpatrywała się na niego z błyszczącymi oczami, których źrenice poszerzyły się do granic możliwości, sprawiając, że jej chabrowe oczy zmieniły się w granatowe.
-Oh...tak, tak - wyjęła z jednej z szuflad pęk kluczy i odczepiła od niego dwa.
Podała je Harremu wpatrując się mu głęboko w oczy. Na jego twarzy zagościły dwa dołeczki, które dodawały mu jeszcze większego uroku. Chwilę potem puścił jej dłoń i spojrzał na mnie ukradkiem.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy - chwycił po raz kolejny jej dłoń i ucałował ją. DRAŃ.- Miłego dnia.

Nie czekając na jej odpowiedź odwrócił się na pięcie i skierował korytarzem naprzód. Spojrzałem po raz ostatni na dziewczynę i wymruczałem ciche 'pa' i pognałem za Styles'em.
- Co to miało być?! - warknąłem i pchnąłem go w ramię.
- Ej! Nie wiesz jak się załatwia pewnie sprawy? - jak widać bardzo go to bawiło.
- Stary, przecież widziałeś, jak na nią patrzę...  - burknąłem spuszczając wzrok.
- A ty nie zauważyłeś pierścionka zaręczynowego na jej palcu? - zaśmiał się.
- Co? - spojrzałem na niego zaskoczony.
- To co słyszysz. 
- To jak...
- Umiem oczarować kobiety, nie zauważyłeś?
Prawda. Skurwysyn miał do tego dryg jak nikt inny. Pies na kobitki...
- Jesteśmy.
Stanęliśmy przed dużymi drzwiami z ciemnego dębu. Zielonooki przekręcił klucz w drzwiach i pchnął je delikatnie. Ukazał nam się średniej wielkości gabinet z widokiem na miasto. Harry od razu popędził do biurka przy oknie i wrzucił na niego pudło.
- Moje! Moje, Malik! Rozumiesz? - wrzasnął podniecony.
- Ok i tak nie lubię  przy oknie...
Zamknąłem za sobą drzwi i zająłem miejsce na skórzanym fotelu. Czułem się zupełnie jak mój szef. Spojrzałem na Hazzę, który rozkładał właśnie nogi na blacie biurka.
- Uwielbiam ten gabinet! - zaśmiał się głośno i odwrócił w stronę 'pięknych' widoków.
Czemu nie mogą budować mniejszych budynków? Takie z dziesięcioma piętrami im nie starczą? Rozpakowałem się i poukładałem wszystko idealnie na biurku. Drzwi roztworzyły się i ujrzałem w nich łysiejącego mężczyznę z piwnym brzuchem, na którym opinała się biała koszula i szelki. Harry zbyt szybko ściągnął nogi z biurka, przez co prawie się wyrąbał. Zaśmiałem się pod nosem, ale zaraz spoważniałem widząc jego minę.
- A wy co? Głośniej się nie da?! – podniósł głos mężczyzna, mierząc nas wzrokiem.
- Yyy… Ja… ja – Harry zaczął się jąkać. Wow a to nowość. Normalnie nie brakuje mu języka w gębie.
- Przepraszam za kolegę – wtrąciłem się, ratując towarzysza.
- Nie wiem jak u was w Anglii, ale tutaj jest poważny posterunek. Nie chciałem, żeby jakieś dzieciaki tutaj przyjeżdżały, no ale trudno. Muszę jakoś to przeżyć. Ale pamiętajcie – jedna wpadka i możecie kupować bilet do swojego zadupia – powiedział z chytrym uśmiechem na twarzy, przez co moje dłonie zacisnęły się  w pięść. 
- Może pan być o to spokojny, panie Tieri – nawiązałem z tym kutasem kontakt wzrokowy, próbując równocześnie być bardzo miły i opanowany.
- Do rzeczy. Tutaj macie wszystkie dokumenty odnośnie znanej grupy przestępczej. Zajmuje się ona handlem narkotykami, żywym towarem… Ale to pewnie wiecie.. Jednak musicie wiedzieć, że są oni bardzo niebezpieczni. Zabili 30 osób. Wiemy, że często są spotykani w dzielnicach takich jak: Tor Bella Monaca, Primavalle, Casilino. Musicie działać szybko i sprytnie. Macie ludzi i samochody do dyspozycji. Codziennie proszę o raport z postępów.
- Jasne nie ma sprawy – wziąłem akta i papiery w dłonie.
- A i tutaj są kluczyki do waszego auta. Po Nowym Roku zaczynacie ! – warknął od niechcenia i wyszedł z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
- Ale z niego kutas – skwitował Styles.
- Mi to mówisz? – przewróciłem oczami.

~~~~~~~~~~~~
Cześć wam... Według nas ten rozdział jest średni... Ale możemy zapewnić, że w następnym będzie się duuuużo działo :)

Prosimy was o KOMENTARZE i POLECANIE innym naszego fanfiction...

See ya !
A & E

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 1

-Panie Malik, szef wzywa pana do swojego gabinetu.
Z zamyślenia wyrwały mnie słowa niskawej, rudowłosej sekretarki. Spojrzałem na jej pulchną twarz, a kąciki jej ust lekko zadrżały. Posłałem jej ciepłe spojrzenie i podniosłem się z pozycji siedzącej.
-Powiedz mu, że zaraz przyjdę, Sophie.
Spojrzała na mnie zza swych czarnych oprawek i wystukała coś w klawiaturze swojego laptopa. Odchrząknąłem i stanąłem naprzeciwko drzwi. Zapukałem w mahoniowe drewno i czekałem na pozwolenie. Zza drzwi usłyszałem ochrypłe "proszę".
Sięgnąłem za metalową klamkę i pchnąłem drzwi. Szczerze mówiąc to bałem się trochę. Nie wiedziałem o co chodzi. Dźwięk telefonu wyrwał mnie z mojego jakże płytkiego snu, a głos ze słuchawki kazał przyjechać na posterunek.
Poprawiłem swoją czarną, skórzaną kurtkę, podciągając jej rękawy. 
-Chciał mnie Pan widzieć - palnąłem bez namysłu. Szlag, brzmię jak jakiś strachliwy nastolatek.
-Tak, Zayn. Usiądź-wskazał dłonią na fotel, obszyty czerwoną, drogą skórą.
Spiąłem się cały, lecz spojrzałem na mężczyznę. Jego wyraz twarzy wyrażał rozbawienie. Nie byłem pewny co jest powodem jego dobrego humoru. Może moje trzęsące się dłonie i mój pot na czole, go tak bawią? A może po prostu ma dobry humor?
Nie wiem. Chyba nie chcę wiedzieć. Malik uspokój się.
Siadłem na fotelu, który zaskrzypiał pod moim zadkiem. O Allahu, o co temu dupkowi może chodzić? Podrapałem się bezradnie w głowę i czekałem na wyrok.
-Zayn, chłopie nie denerwuj się tak, bo okresu dostaniesz - zaśmiał się mój szef.
Wzniosłem wzrok z moich czarnych, błyszczących wiedenków i spojrzałem na twarz mężczyzny. Jego słowa dopiero teraz dotarły do mych uszu, przez co na moich ustach zagościł szczerzy, niewymuszony uśmiech. Zrelaksowałem się trochę, gdy wyjął z barka kryształ. Postawił przeźroczystą butelkę na blacie biurka i wyjął korek. Nalał do obu szklanek bursztynowej cieczy i podał mi ją.
-Dziękuję Panu.
-Oh, nie ma za co. Pomoże Ci się rozluźnić - puścił do mnie oczko.
Upiłem z kryształowej szklanki łyk whisky. Gorzka ciecz rozgrzała moje gardło, przez co w moich oczach pojawiły się łzy. Odstawiłem szkło na blat i przejechałem spoconymi dłońmi po moich ciemnych dżinsach.
-Lepiej? - zapytał swoim barytonem.
-O wiele lepiej proszę Pana - skłamałem.
-Mów mi po imieniu, Zayn. Jesteś tylko parę lat młodszy ode mnie...
-Ale za to na wyższym stanowisku niż ja, więc powinienem mieć do Pana szacunek - dokończyłem, wypowiadając wyuczoną regułkę, którą uczyli mnie rodzice. 
-Oh, zamknij się! - uniósł w górę butelkę i dolał mi bursztynowej  cieczy do szklanki - Pij. Musisz się rozluźnić.
Skinąłem głową i uchyliłem z niej całą jej zawartość, po czym głośno odetchnąłem. Spojrzałem na szefa. Jego rude włosy wpadające w brąz, zakrywały jego wysokie czoło. Kołysał delikatnie fotelem na którym siedział i wpatrywał się tępo w swoje długie palce u dłoni. Parę kolejek, rozluźniło mnie całkiem. Czułem się swobodnie i wesoło, co jest dość dziwne u mnie.
-No więc Zayn...-zaczął.
-Tak, Dean?
-Pewnie się zastanawiasz dlaczego Cię tu zaprosiłem...
-To nie było zaproszenie, to był nakaz z Twojej strony - zachichotałem.
Jego zielone oczy robiły się coraz mniejsze. Nogi oparł o blat biurka i skrzyżował je. Wyjął z szuflady cygara i podał mi jedno, następnie podpaliłem je swoją zapalniczką. Zaciągnąłem się i wypuściłem dym z ust.
-No więc, Zayn...Dobrze się spisujesz - wypuścił dym przez  dziurki od nosa - Złapałeś  tamtego dilera i jego bandę. Dodatkowo wyciągnąłeś z nich gdzie ukryli towar. To już nie pierwszy raz.
-To nic wielkiego, to moja praca...
-Zamknij  się. Ja teraz gadam - posłał mi wrogie, przyćmione alkoholem spojrzenie - Dostajesz awans.
-Dostaje kurwa co? - wstałem z fotela.
Wytrzeszczyłem na wpół otwarte oczy i syknąłem pod nosem, gdy palące się cygaro poparzyło skórę mojej dłoni. Dean uśmiechnął się od ucha do ucha i zaciągnął się po raz kolejny.
-To co słyszałeś. Przydzielam Ci kolejnego partnera. Znasz może Harryego?
-Tego od spraw zaginięć?
-Tego właśnie. Wyjedziecie do Rzymu. Macie tam do załatwienia parę spraw, miedzy innymi uchwycenie gangu. 
-To nie będzie trudne...
-Handlują na czarnym rynku diamentami , narkotykami i żywym towarem.
-Nie problem.
-Widzę, że dobrego człowieka przydzieliłem do tej sprawy, Zayn.
-Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę.
-Również mam taką nadzieję, a teraz zmykaj. Późno już.
Spojrzałem na zegar, który powieszony był naprzeciwko mnie. Zegar wybił trzecią w nocy. Miał rację, że jest późno... 
- Zadzwonię po taksówkę. 
- Dzięki za wszystko, Dean. 



Spojrzałem w lustro, powieszone na kremowej ścianie mojego pokoju. Stop. Mojego starego pokoju.
 Przejechałem dłonią po  swoich czarnych włosach. Czułem się dziwnie. Z jednej strony pragnąłem stąd odejść, zacząć żyć, a z drugiej nie chciałem opuszczać rodzinnego miasta. Przeżyłem tu tak wiele pięknych, jak i tych gorszych  chwil. 
Westchnąłem głośno i tupnąłem parę razy swoimi wypastowanymi butami. 
-Malik weź się w garść- wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
Jeszcze raz spojrzałem w lustro. Włożyłem przez głowę szarą bluzę z kapturem i nałożyłem na to swoją ukochaną, czarną, skórzaną  kurtkę. Poprawiłem jej kołnierz, stawiając go do góry. Nie chcę się przechwalać, ale wyglądam jak model.
Czasem zastanawiam się dlaczego odrzuciłem propozycję od Johna Galliano. Jednak nie żałuję, nie nadawałbym się do roli modela. Praca w policji mnie uszczęśliwia i pomimo tego całego stresu czuję się wyśmienicie. Mam siłę i wigor, jak to powiedział kiedyś Dean, a tego właśnie potrzeba policjantowi.
Poprawiłem ściągacze bluzy i zadrżałem czując jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Odwróciłem się natychmiast chcąc zamachnąć się i odepchnąć napastnika. W porę jednak zrozumiałem, iż nie jest to żaden złoczyńca, lecz moja młodsza siostrzyczka. Nie wiem co bym sobie zrobił, gdybym ją uderzył...
-Zayn!- pisnęła i wtuliła się we mnie po raz wtóry.
-Safaa, słońce Ty moje - zaśmiałem się i wziąłem ją na ręce.
Wpatrywała się we mnie swymi szarawymi, zaszklonymi oczami. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Starłem ją opuszkiem palca i przykucnąłem. 
-Nie płacz, maleńka...-poprosiłem, czując narastającą gulę w gardle.
-Zayn nie objeżdżaj, proszę - wychlipiała żałośnie.
Nie mogłem jej niczego obiecać, przecież już wszystko ustalone. Mam zarezerwowany lot już za godzinę i znając życie to przez moją rodzinkę się spóźnię.Wtuliłem mocno w siebie jej drobne ciałko i uniosłem wzrok ku otwartym drzwiom w których stała Waliyha. Włosy spięła w wysokiego, luźnego koka. Jej twarz nie wyrażała smutku, ani szczęścia. Była obojętna, oziębła jak nigdy. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o framugę. Przekręciła delikatnie głowę w bok i mruknęła coś pod nosem.
-Chodź pożegnać się z braciszkiem - zawołałem do niej wesoło.
Ruszyła leniwie w moją stronę i mógłbym przysiąc, iż w jej źrenicach zamajaczył się smutek. Przykucnęła obok nas i potarła dłonią, pleców małej starając się dać jej odrobinę otuchy. Na ten gest Safaa, oderwała się ode mnie i spojrzała na siostrę z czystą nienawiścią. Byłem zdziwiony, nawet nie wiedziałem jak zareagować. Nie sądziłem, iż siedmioletnie dziecko jest w stanie rzucać takimi piorunami ze swoich oczu.
-Ty nawet nie jesteś smutna, że Zayn odjeżdża! - krzyknęła swym piskliwym głosem, oskarżając swoją siostrę- Nie będziesz za nim tęsknić?! Jesteś wredna!
-Będę.- odparła krótko, bez emocji. Cholera, zabolało.
-Safaa, nie mów tak do siostry - usłyszałem głos mojej mamy.
Jej twarz była zapuchnięta od płaczu. Wytarła ukradkiem łzy z policzków, myśląc, że nie zauważę. Jej makijaż rozmazał się lekko, a moje serce krajało się na drobne kawałeczki. Nigdy nie mogłem patrzeć gdy płacze. 
Z trudem powstrzymywała łzy. Safaa wybiegła z pokoju cała zapłakana. Brunetka spojrzała na mnie swoimi brązowymi, zaczerwienionymi oczami. Już miała pobiec za swoją najmłodszą córką, lecz Waliyha ubiegła ją. 
-Mamuś...-zacząłem, widząc jak ociera łzy.
Wstałem z klęczek i podszedłem do niej. Spojrzała na mnie z dołu i lekko się uśmiechnęła. Posłałem jej pytające spojrzenie, na co zamrugała gwałtownie.
-Tak szybko urosłeś...Jeszcze niedawno nosiłam Cię wraz z...
-...z tatą? - zmarszczyłem brwi. Po co to powiedziałem? Idiota.
-Tak, Zayn...- zamilkła - Byłeś taki maleńki, ważyłeś zaledwie kilogram wiesz? Bałam się, że gdy tylko wezmę Cię na ręce coś Ci niechcący zrobię...a teraz stoisz tu. Wyższy ode mnie o głowę.
Zalała się kolejnym potokiem łez, tak samo gdy wyprowadzałem się stąd cztery lata temu.
-Mamo...przecież tu wrócę. Nic mi nie będzie. Potrafię o siebie zadbać...
-Wiem o tym, Zayn - poprawiła moje włosy, a ja zmarszczyłem nos. Nikt nie mógł tego robić, nikt prócz jej.
Przytuliłem ją mocno. Czułem jak się uspokaja. Czemu rozstania są tak bolesne?
-Chodźmy, Zayn. Twoje walizki są już w taksówce.
Skinąłem głową. Objąłem ramieniem mamę i ruszyłem schodami w dół. Rozejrzałem się po korytarzu, przyglądając co chwila fotografią z dzieciństwa. Mimo wszystko było szczęśliwe i dobrze je wspominam. Dopiero potem wszystko zaczęło się psuć...
Brązowowłosa dziewczyna o mocnym makijażu, wyszczerzyła się do mnie. Tak, moja  starsza siostra zawsze lubiła się wyróżniać. Lubiła być w centrum uwagi i trzeba przyznać, że zawsze jej to wychodziło.
-Gotowy na nowe życie? - pisnęła radośnie.
-N-nie wiem...- wyjąkałem szeptem, tak aby tylko ona mogła mnie usłyszeć.
-Nie przesadzaj. Jesteś Malik, sam wiesz, że to do czegoś zobowiązuje - uśmiechnęła się - Pracuję, więc spokojnie. Zaopiekuję się nimi na czas Twojej nieobecności.
-Naprawdę? - uniosłem brwi ku górze i przytuliłem ją mocno.- Dziękuję Ci.
Odsunąłem się od niej i spojrzałem po reszcie. Safaa nadal płakała jednak gdy ukucnąłem naprzeciwko niej i wręczyłem jej prezent jej oczy rozbłysły radością. 
-Tylko nie otwieraj. Dopiero jak odjadę, dobrze? - spytałem na co ta pokiwała główką, tak mocno, iż jej czarne włosy wleciały jej do roześmianej buzi.
Uwielbiałem gdy się uśmiechała. Była taka niewinna...nie pozwoliłbym, aby ktokolwiek ją skrzywdził. Tak samo, jeśli chodzi o resztę mojej rodziny. Nigdy więcej.
Przytuliłem do siebie mamę, następnie Waliyha, której wsadziłem ukradkiem do kieszeni mały drobiazg.
Cała trójka pomachała mi na pożegnanie gdy wsiadłem do taksówki.
-Na lotnisko - rzuciłem do taksówkarza i odetchnąłem głęboko.


-Czujesz to? Lecimy do Rzymu!!! - wrzasnął mój partner.
-Czym się tak ekscytujesz? - spytałem lekko rozbawiony.- To zwykłe miasto tak jak i Londyn.
-Oh nie przesadzaj, Malik! Tu ciągle pada, jest pochmurno...a tam?! Słońce!
Zaśmiałem się gardłowo i kiwnąłem głową chcąc dać mu znać, że zgadzam się z nim. Pomimo tego, że na oko wygląda na skurwiela, jest sympatycznym kolesiem. Rozbawił mnie gdy tylko zauważył mnie na lotnisku. Zaczął wymachiwać rękoma, unosząc do góry tabliczkę z moim imieniem i nazwiskiem. Idiota.
-Nie jedziemy tam, aby się opalać...
-Przecież nie będziemy ciągle pracować! - żachnął się oburzony.- Przynajmniej ja nie zamierzam.
Westchnąłem cicho i zmrużyłem oczy. Nie wiem jak on, ale ja zamierzam odnaleźć ich i powyrzynać im gardła. Oczywiście w przenośni, no chyba, że zajdzie taka potrzeba. Na samą myśl kąciki moich ust zadrżały.
-Wiesz w co się pakujemy? - spytałem.
-No jasne! Szef mi wszystko powiedział. Handlują narkotykami, diamentami i żywym towarem. Nic trudnego.
-Tak myślisz? Samo uchwycenie ich będzie trudne, a rozgryzienie ich...
-Oh nie marudź. Damy sobie radę. Nie bez powodu, Dean wziął nas dwóch, prawda? - siknąłem głową - Musi nam ufać i tyle. Uuuu jedzenie! Tutaj! Proszę panią tutaj!
Zaśmiałem się, gdy stewardessa podeszła do nas, a Styles zaczął wygłaszać swoje zamówienie. Mam nadzieję, że go po tym nie zemdli, ponieważ nie zamierzam po nim sprzątać.
Zielonooki zaczął opowiadać mi jakiś sprośny kawał, jednak nie słuchałem go. Byłem pochłonięty swoim własnym światem. Zastanawiam się tylko, czy zburzy się tak szybko jak tylko się zaczął.


Po kilku godzinach lotu zawitaliśmy do Rzymu… Co prawda, jakoś szczególnie nigdy mnie nie zafascynowało.  Pewnie dlatego, że fotografie nie oddają tego  niezwykłego klimatu. Pozornie to miejsce nie różni się od innych na tym świecie. No właśnie… Pozornie…

Razem z Harrym zameldowaliśmy się w pięciogwiazdkowym hotelu. Styles postanowił poflirtować z długonogimi recepcjonistkami, ja natomiast poszedłem na miasto. Mijałem ludzi robiących sobie zdjęcia, upamiętniający pobyt we Włoszech. Mimo, że była zima, nie było tutaj ani grama śniegu. Uliczki były ozdobionymi świątecznymi dekoracjami. Latarnie lekko świeciły, dzięki czemu nadawały tajemniczy i romantyczny klimat. Nie rozumiem, jak w takim pięknym mieście, może rozwijać się przestępczość. Przecież to nie mieści się w głowie. Handel ludźmi i narkotykami w takim miejscu? 
Zatrzymałem się przy wielkiej fontannie, próbując zapamiętać każdy jej centymetr.
- Niesamowita nieprawdaż?  - usłyszałem głos za sobą.
Odwróciłem się i spostrzegłem starą kobietę, która stała nieopodal mnie. Miała około sześćdziesięciu lat i z pewnością była włoszką. Poznałem po urodzie.
- Oh tak. Przepiękne – odpowiedziałem szczerze, patrząc na podświetloną fasadę budynku. Była ona ogromna i wysoka. 
- Zbudowana została w XV wieku, a tak dobrze się trzyma – mówiła zafascynowana staruszka – Ty chyba nie jesteś tutejszy?
- Nie.
- Widać od razu... Jesteś zagubiony i doświadczony strasznymi przeżyciami - wzięła w swoje ręce moją dłoń - Ale nie martw się... W Rzymie wszystko się zmieni. Uzyskasz odpowiedzi na Twoje pytania...
Patrzyłem na nią w szeroko otwartymi oczami. Co ona jakaś wróżka czy co?
- To pewnie nie wiesz, że ta fontanna ma przedziwną moc – uśmiechnęła się lekko, wracając do wcześniejszego tematu
- Moc? Jaką? – powiedziałem, śmiejąc się pod nosem.
- To nie żadne żarty chłopcze. Musisz wrzucić do fontanny, przez ramie do tyłu, kilka drobnych monet. Jeśli wrzucisz jedną – zapewnisz sobie powrót do Rzymu. Jeśli dwie – czeka cię gorący romans, a jeśli wrzucisz trzy – możesz się spodziewać ślubu. Wybór należy do Ciebie.
Spojrzałem na podświetloną wodę. Faktycznie, dopiero teraz zauważyłem, że na dnie leżą monety. Odwróciłem się do w stronę kobiety, ale jej już nie było. Dziwne…
Włożyłem dłoń do kieszeni kurtki i wyjąłem kilka drobnych monet, zastanawiając się ile ich wrzucić...

~~~~~~~~~~~~
Cześć wam. O to ruszyliśmy z pierwszym rozdziałem ! Mamy nadzieję, że wam się spodobał ! Komentujcie, bo to przyśpieszy dodanie kolejnego rozdziału. Jeśli wam się podoba - polecajcie znajomym. Zapisujcie się w zakładce informowani jeśli chcecie być na bieżąco jeśli chodzi o nowe rozdziały.
Na razie za wiele się nie dzieje, ale uwierzcie nam to się zmieni !
Do następnego rozdziału ! Love u !